Aktualizacja. W piątek, 26 września, w budynku Urzędu Miasta odbyło się posiedzenie Komisji Budżetu i Finansów Rady Miasta Pionki. Dyskutowano nad projektami uchwał finansowych, które mają trafić na najbliższą sesję. Już pierwsza z nich wywołała burzliwą wymianę zdań – poszło o przesunięcie 200 tysięcy złotych na remont dróg na terenie byłego Pronitu.
Problem w tym, że burmistrz Łukasz Miśkiewicz nie potrafił wytłumaczyć, jakie konkretnie odcinki zostaną naprawione ani ile metrów asfaltu za te pieniądze można wykonać.
Kwota z powietrza?
Przewodniczący rady miasta, Włodzimierz Szałabaj, od początku nie krył zdziwienia nieprzygotowaniem burmistrza – Jeśli chodzi o 200 tysięcy drogi na Pronicie, czy już była robiona wizja, w których miejscach będziemy te dziury robić, czy są pomierzone, jak to w ogóle wygląda, czy tylko jest taka kwota z powietrza, 200 tysięcy i wchodzimy na Pronit i robimy? – pytał przewodniczący.
Na to burmistrz Miśkiewicz odpowiedział wymijająco, przyznając, że dział inwestycji nawet nie był na miejscu, a decyzja o kwocie opiera się wyłącznie na „bieżących informacjach”.
– Dział inwestycji nie był, mamy też na bieżąco informacje, gdzie są te dziury i łatania największe, bo też trudno jest oszacować poszczególne te wyrywy czy dziury w drogach, ile one będą kosztować. Wiemy też, że jeden z odcinków może kosztować 25 tysięcy złotych, gdzie jest bardzo uczęszczany przez mieszkańców, pracowników firm, które są tam położone, ale też wiemy, jak wyglądają te główne drogi i przede wszystkim też dojazd do Pszoku. To też będziemy się na tym skupiać, żeby tu w większości zrobić te drogi, które prowadzą też do Pszoku, ale też i do zakładów pracy najbardziej uczęszczanych. Kwota ta to jest i tak kropla w morzu, natomiast już od zeszłego tygodnia rozsyłamy do przedsiębiorców umowy, użyczenia udziału w drogach, bo będziemy się starać o środki zewnętrzne na te remonty tych dróg. Do tego musimy mieć prawo do dysponowania gruntem. – odpowiedział burmistrz Łukasz Miśkiewicz
Ad hoc, bez rozeznania
Przewodniczący Szałabaj drążył temat – Czyli można by było powiedzieć, że te 200 tys. to jest tylko tak ad hoc wzięliśmy, bo ile nam się uda zrobić za te 200 tys., nikt nie robił żadnego rozeznania, nikt nie robił żadnego przeglądu dróg.
Miśkiewicz bronił się, że „przeglądy dróg są robione”, ale jednocześnie nie potrafił podać żadnych konkretów.
Panie Burmistrzu, Pan ma nam tłumaczyć, a nie my Panu
Radny Szałabaj, widząc unikanie odpowiedzi, punktował dalej – Przystępując do przetargu, Panie Burmistrzu, to trzeba wiedzieć ile metrów kwadratowych potrzebne mi jest do naprawienia. Ile metrów kwadratowych jest do zrobienia i przekładam to na cenę i wtedy rozmawiam. Rozmawiamy, Panie Burmistrzu, Pan ma nam tłumaczyć, a nie my Panu. To w takim razie ile metrów kwadratowych za 200 tysięcy możemy zrobić tego asfaltu? Czy jest opomiarowanie jakiegokolwiek odcinka drogi?
Burmistrz odpowiadał wymijająco, że „chcą zrobić jak najwięcej dziur” i że „to i tak promil potrzeb”. Ale na kluczowe pytanie – ile metrów kwadratowych asfaltu obejmie inwestycja – nie udzielił żadnej konkretnej odpowiedzi.
Pieniądze bez planu
Fakty są bezlitosne. Z uzasadnienia projektu uchwały jasno wynika, że 200 tys. zł zapisano na remonty dróg na Pronicie – w szczególności na „naprawę ubytków”. Jednak zarówno na komisji, jak i w dokumentach, brak jakichkolwiek szczegółowych wyliczeń, wskazania konkretnych ulic czy chociażby szacunku, jaka część dróg zostanie odnowiona.
Cała dyskusja pokazała chaos i brak przygotowania burmistrza. Zamiast przedstawienia radnym jasnego planu działań, kosztorysu, radni usłyszeli mgliste obietnice i prośby o „poparcie wniosku”. Przewodniczący Szałabaj podsumował to jednoznacznie – Ja się pytam konkretnie. Pan chce 200 tysięcy złotych, żeby Panu podnieść rękę na tak. Więc ja się pytam jako radny – ile metrów kwadratowych za 200 tysięcy możemy zrobić?
Na to pytanie burmistrz Łukasz Miśkiewicz nie znalazł odpowiedzi.
Komentarz redakcji. Łatanie dziur po pionkowsku – czyli 200 tysięcy w ciemno.
Zarządzanie finansami publicznymi wymaga wiedzy, doświadczenia, precyzji, planu i transparentności. Tymczasem burmistrz Miśkiewicz zachowując się niejako jak „dziecko we mgle” oczekuje od radnych, że bez żadnych konkretów zgodzą się na wydanie 200 tysięcy złotych na „łatanie dziur”, nie wiedząc ani gdzie, ani ile. To nie jest gospodarność – to improwizacja na koszt mieszkańców. Radni słusznie dopytują o szczegóły, bo inaczej cała operacja wygląda jak wrzucanie publicznych pieniędzy w czarną dziurę
Gdy słucha się burmistrza Miśkiewicza, trudno oprzeć się wrażeniu, że w Pionkach drogi remontuje się „na oko”. Najpierw rzuca się kwotą 200 tysięcy złotych, a potem dopiero zastanawia się, gdzie i na co wystarczy. To trochę tak, jakby mechanik powiedział klientowi – „Daj Pan dwa tysiące, coś tam w aucie pogrzebiemy, może się uda naprawić, a może nie”. Ale ważna będzie „fotka” w mediach społecznościowych.
Słusznie przewodniczący Szałabaj domagał się konkretów – metrów asfaltu, wyliczeń, planu. Bo inaczej to nie jest żadna inwestycja, tylko finansowa ruletka. A mieszkańcy mają prawo wiedzieć, na co dokładnie pójdą ich pieniądze.
Burmistrz bronił się, że „chcą zrobić jak najwięcej dziur”. No i tu tkwi problem – władza, która zamiast rozwiązywać problemy systemowo, myśli w kategoriach „dziur”, nie dróg. Dziury można łatać bez końca. Ale czy ktoś w ratuszu jeszcze pamięta, że rolą gospodarza jest budować, a nie improwizować? Bo póki co wygląda to tak – dziury w drogach, dziury w budżecie i dziury w argumentach burmistrza.
P.S. Niektóre cytaty zawarte w artykule zostały skrócone, uzupełnione o poprawność stylistyczną oraz wymowy w celu zwiększenia ich czytelności i klarowności. Kontekst wypowiedzi pozostał niezmieniony.


